Safety & Security

Compliance

adam.wiercigroch@interia.pl

505 040 077

Jak rozpoczęła się moja przygoda z Journeyem. Cz.1

05 marca 2021

Nasze pierwsze dni ( i noce).

W dniu 8 marca Journey będzie obchodził swoje 8 urodziny. Taki wiek dla psa oznacza, że młodość ma już zdecydowanie za sobą. W tym wieku nie czekają go już sukcesy sportowe, biegi w elicie i walka o medale. Formalnie rzecz ujmując: Journey przechodzi na sportową emeryturę. Oczywiście będziemy dalej wspólnie biegać ale to już nie będzie to samo. Trochę smutno. Myślę jednak, że to może mieć i swoje dobre strony. Będziemy mieć więcej czasu na odpoczynek, regenerację, na zwykłe wycieczki po Karkonoszach, Górach Sowich czy w innych ciekawych miejscach w Polsce. Journey może sobie chodzić, jak będzie miał ochotę. Może sobie pobiegać, jak będzie miał ochotę (oj, jeszcze długo mu się to nie znudzi). Może się zatrzymać i poznać jakieś interesujące zapachy, jeśli będzie miał ochotę. Nie będzie wtedy żadnych komend typu GO czy FINISH. Nie będę Go mobilizował do wysiłku, czy rywalizacji. To jest też taki fajny czas, kiedy mogę spojrzeć wstecz i podziękować Opatrzności, że te wszystkie wspaniałe chwile zdążyłem przeżyć jeszcze przed tą okropną pandemią. Bo dzisiaj nic już nie byłoby możliwe. Życie sportowe, jakby stanęło w miejscu. Zawody odwołane. Wszystkie.  Więc naprawdę jestem szczęściarzem, że udało mi się przez te ostatnie kilka lat przeżyć przygodę z canicrossem. A tak naprawdę przygodę mojego życia. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie pojawił się Journey. Nie byłoby naszego debiutu na Mistrzostwach Europy w Santa Maria Maggiore, a potem w szwedzkim Nybro. Nie rywalizowalibyśmy w Mistrzostwach Świata w Polsce czy w słowackim Somerinie nie ścigalibyśmy się z innymi psami ras północnych.  Nie pokonywalibyśmy biegiem przepięknych górskich tras we włoskich Dolomitach czy we francuskich Alpach. I wreszcie nie byłoby wspólnie wywalczonego srebrnego medalu Mistrzostw Polski w Canicross w kategorii weteranów.  To był nasz czas.

Psy w wieku 4-6 lat mają najlepsze wyniki sportowe. Journey, gdy zdobywał srebro miał już skończone 5 lat. Czyli był w najlepszym wieku do osiągania dobrych wyników sportowych. Do tego był naprawdę w szczytowej formie. Ja chyba też, choć to forma zaledwie weterana z grupy 50+. Teraz uśmiecham się do siebie, gdy to piszę, ale doskonale wiem, że dobrze wykorzystaliśmy nasz moment. Dlatego jestem z nas obu dumny i naprawdę z wielką przyjemnością wracam do swoich wspomnień z przed 8 lat, kiedy to mój pierwszy w życiu pies, Journey, mój prawdziwy Siberian Husky pojawił się w moim życiu. A było to tak...

Pierwsza podróż 

Ponad 400 km i ponad pięć godzin jazdy samochodem to chyba sporo, jak na pierwszy raz dla 8-tygodniowego szczeniaka, i to nawet takiego, który „Journey” (podróż, wyprawa) ma wpisane w imię. Dlatego mój szczeniaczek nie pozwalał mi o tym zapomnieć przez całą niemal drogę. Piszczał, kręcił się, żadnej drzemki, żadnego spania, ani razu nawet nie przymknął oka. Za to był bardzo aktywny. Mimo dwóch postojów wcześniej, nie udało mi się uchronić samochodu od pewnych strat. Dwie kupki i jedno siusiu. W żadnym z trzech w/w przypadków nie zdążyłem w porę zareagować, więc wszystko znalazło się na siedzeniu pasażera. Uff, było naprawdę pachnąco………………..

Pierwsza noc.

Postanowiliśmy, że pierwszą noc spędzi z nami w sypialni. Wiadomo, rozłąka z mamą i rodzeństwem więc uznaliśmy, że nasza bliska obecność będzie, jak najbardziej wskazana. Oczywiście malec cały czas usiłował wskoczyć nam do łóżka, ale pomni wskazówek różnych ekspertów („jeśli nie chcesz aby twoja sypialnia wraz z łóżkiem nie stała się stałym miejscem spoczynku twojego psa, to pod żadnym pozorem nie możesz mu pozwolić spać z Tobą w jednym łóżku”), więc konsekwentnie mówiłem „nie wolno”. I znowu „nie wolno”. I tak przez całą noc. Oczywiście płaczu było co nie miara ale jakoś daliśmy radę, choć o spaniu nie było praktycznie mowy. Jakby tego było mało rano stwierdziłem, że wszędzie na podłodze w naszej sypialni jest mokro, a po dokładnym zlustrowaniu podłogi naliczyłem dodatkowo kilka sporych kupek. Niestety gazety na podłodze nie pomogły, choć w kilku miejscach zminimalizowały straty. Pociągnąłem nosem. Uff. To był błąd. Błyskawicznie zrozumiałem, że nasza sypialnia nadawała się do natychmiastowego i całodniowego wietrzenia. Musiałem więc koniecznie rozpatrzyć jakiś plan B. Niemal od razu jednak zrozumiałem, że mam duży problem. Nie miałem planu B.

Pierwszy dzień.

Pomimo nieprzespanej do końca nocy, z nieukrywanym animuszem przystąpiłem do realizacji pierwszego dnia pobytu Journeya w naszym domu. Przygotowanie jedzenia, spacer po działce, ćwiczenia, zabawa, sen, potem znowu spacer, ćwiczenia, jedzonko itd. Muszę się pochwalić, że do repertuaru komend: „siad” i „obrót„, które Journey nauczył się jeszcze u hodowcy, doszedł trzeci: „leżeć”. Jednak zwykle udawało mi się to dopiero po komendzie „siad” (łatwiej mu się wtedy położyć). Obroty też robi już podwójne ( takie moje drobne urozmaicenia). Trochę biegamy po naszej działce, bawimy się w krótkie sprinty, a w przerwach Journey wącha kwiatki i od czasu do czasu przysypia ( ale to już robi w domu).

Byłem oczarowany i wręcz zachwycony Journeyem, Jego chęcią do zabawy, ciekawością świata i ciągłym pragnieniem bycia blisko mnie. Jednak w miarę upływu dnia, gdzieś tam w tyle mojej głowy czaiła się niepokojąca myśl: jak będzie wyglądała kolejna noc? Jak wygląda plan B?  Trochę to trwało aż w końcu wymyśliłem rozwiązanie. Wybraliśmy pokój na górze (naprzeciwko naszej sypialni) wcześniej opróżniając go z rzeczy, które mogłyby ulec zniszczeniu. Książki, gazety, jakieś dokumenty, moje płyty CD. Wiadomo, szczeniaczki lubią sobie pogryźć to czy owo, więc wolałem nie ryzykować. Zostały tylko niezbędne meble: szafa, tapczan, stół i krzesła. Pod jednym z okien przygotowałem mu super legowisko. Duży wiklinowy kosz, poduszki, osobisty kocyk, który zabrał z sobą z poprzedniego miejsca pobytu, no i oczywiście kilka pluszaków do zabawy, żeby się nie nudził. Jak dla mnie miejsce niemal perfekcyjne. Żeby go wcześniej przyzwyczaić do tego miejsca przez cały dzień kilkakrotnie próbowaliśmy go zamykać na chwilę w tym pokoju. Na początek spędzał tam 15 minut, potem pół godziny, następnie trzy kwadranse, godzinę aż na koniec doszliśmy do 2 godzin. W między czasie , kiedy Journey zapoznawał się ze swoim pokojem my pracowaliśmy  w naszym ogrodzie. Zdarzało się, że słyszeliśmy pojękiwanie, wycie i skomlenie Journeya, ale zwykle trwało to kilka minut, po czym następowała cisza. Dobra nasza, cieszyłem się. Journeya występy wokalne były zdecydowanie krótsze niż okresy błogiego spokoju. Kiedy mijał Jego czas odpoczynku przychodziliśmy po Niego w okresach właśnie tych przerw, pamiętając nauki hodowcy, że nie powinno się reagować na wycie czy skomlenie psa bo to go nauczy, że takie zachowanie przynosi skutek. Dlatego kiedy chcieliśmy Go wypuścić, to właśnie wtedy, kiedy spał. Jednak, jak tylko usłyszał, że ktoś wchodzi po schodach (drewniane schody niestety trzeszczą) od razu się uaktywniał i zaczynał skomleć , także prawdę mówiąc miałem spore wątpliwości, czy przypadkiem Journey i tak nie pomyśli, że właśnie skomlenie jest skuteczną metodą wydostania się z pokoju. No ale na to chyba, jak na razie nie miałem dobrego rozwiązania.

Kolejna noc

Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że młody szczeniak może mieć taki repertuar „śpiewania”. Obok typowych psich pisków i skomleń był jeszcze płacz „dziecka”, „kotka”, a nawet doszukałem się chrumkania świnki , ale reszty nie byłem wstanie rozszyfrować. Oczywiście byliśmy „twardzi” i nikt z nas kompletnie na te śpiewy nie reagował. Jednak Journey okazał się bardzo wytrwałym zawodnikiem ( już w tedy pokazał swój silny charakterek) i nie dał się tak łatwo zniechęcić. Niestety szybko się przekonałem co to oznaczało w praktyce: nocny koncert non stop, plus oczywiście nieoczekiwane bisy. Jak łatwo się domyśleć o spaniu naturalnie nie było mowy. A więc kolejna noc bez snu. Kolejna noc czuwania, słuchania co robi Journey w sąsiednim pokoju. Czy śpi? Ach nie, znowu śpiewa, chrumka, popiskuje, drapie drzwi. Nagle cisza. O jak cudownie, myślę sobie. Może uda się zdrzemnąć, choć na chwilkę, choć…………..Zapomnij. Marzenia ściętej głowy. Znowu nowa aria operowa. Journey zmienił płytę. Która to już z kolei? O rany, czyżbym miał wysłuchać całej Journeya dyskografii?! To była zbyt przerażająca perspektywa. Koniec! Byłem już zdecydowany się poddać, wypuścić Joueneya z pokoju i wziąć Go naszej sypialni, gdy usłyszałem …………..ciszę. Spokojnie. Nie gorączkuj się, sam siebie strofowałem w duchu. Ileż to już takich przerw wzbudziło u mnie fałszywą, niczym nieuzasadnioną radość, więc spokojnie. Czekaj. Więc czekam. Trzymam dłoń na klamce ale nie naciskam ją. Przykładam ucho do drzwi chcąc wychwycić cokolwiek. Ale nic nie słyszę. Odczekuję jeszcze minutkę. Nic. Cisza. Uff. Może tym razem zasnął na dobre, marzę w duchu, przecież marzenia się w końcu spełniają! Journey śpi! OK. Powoli wracam do łóżka. Kładę się bardzo ostrożnie, przykrywam kołdrą i słucham. Z pokoju obok wciąż nie dochodzi żaden dźwięk. To już trwa tak długo (rekord ciszy na pewno został pobity), że chyba mogę już praktycznie odtrąbić zwycięstwo. Uśmiecham się do swoich myśli, zamykam oczy i….”proszę państwa, a teraz gwóźdź programu! Journey Band: solo!” Niemal w tej samej chwili słyszę kumulację pisków, skomleń i drapania w drzwi jednocześnie. Istna kakofonia. Jestem zdruzgotany. Serce mi się kraje. Nie mogę już tego słuchać. Zaczynam mieć wobec siebie wyrzuty sumienia. Wiecie, że się nie nadaję na opiekuna psa, że się znęcam nad szczeniakiem, że zamykając Go w innym pokoju robię mu krzywdę i tego rodzaju teksty. A z drugiej strony , drugi głos mi podpowiadał, że musisz być twardy, konsekwentny itd. Itp. W końcu to był mój pierwszy pies. Nie wiedziałem czy robię dobrze czy też kompletnie źle. I to w tym wszystkim było najgorsze. Tej nocy już nie zasnąłem. Myślałem szukając odpowiedzi, co mam dalej z tym robić. Ale odpowiedź znalazłem dopiero po kilku latach, kiedy w naszej rodzinie pojawił się drugi pies. Ale o tym opowiem za jakiś czas.

Projekt i wykonanie Wytwórnia Marketingu

Kontakt

Aktualności

Moja pasja - Canicross

Praktyczny Poradnik Prawny

+48 505 040 077​​​​​​​

adam.wiercigroch@interia.pl

Polityka prywatności

O mnie

Safety & Security

Compliance

Kontakt

Przydatne linki

2020 © Safety & Security Compliance