Safety & Security

Compliance

adam.wiercigroch@interia.pl

505 040 077

Porażka czyli zwycięstwo?

26 marca 2023

Jak porażkę przekuć w zwycięstwo? Uczmy się na własnych błędach.

Sport to zdrowie. Każdy to wie. Ale czasami w sporcie, także tym amatorskim, zdarzają się kontuzje. Niestety osobiście przekonałem się o tym bardzo boleśnie. Wszystkie wcześniejsze turnieje piłkarskie, siłownia, treningi biegowe sprawiły, że mój organizm w końcu powiedział „dość”. Prawdę mówiąc lekceważyłem pierwsze objawy bólu. Był on niewielki i tylko przy bardzo dużych obciążeniach fizycznych, ale nawet wtedy nie był na tyle duży, by uniemożliwiał kontynuowanie treningu. Sprawy się pogorszyły w trakcie sierpniowego turnieju piłkarskiego. Ból w lewej pachwinie był już tak duży, że z trudem biegałem po boisku. Mogłem zapomnieć o przyspieszeniach, bo w trakcie każdego szybszego zrywu do piłki odczuwałem ostry, przeszywający ból, który promieniował na dolne partie brzucha. Byłem bardzo zaniepokojony. Dwa tygodnie do najważniejszej dla mnie imprezy sportowej roku (maraton wrocławski), a ja nie byłem w pełnej dyspozycji zdrowotnej. Do tego doszła jeszcze kontuzja lewej stopy. Niby nic takiego, żadnej opuchlizny czy innych zewnętrznych objawów, ale ból był nieprzyjemny, szczególnie rano. Smarowałem sobie zewnętrzną stronę i podbicie stopy specjalnym żelem przeciwbólowym ale pomagało to tylko na chwilę. 27 Maraton Wrocławski miał się odbyć za dwa tygodnie. Postanowiłem okres ten poświęcić wyłącznie na regeneracje i odpoczynek. Miałem cichą nadzieję, że te kilkanaście dni pozwolą mi na usunięcie dolegliwości. Ryzyko jednak było ogromne, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że brak treningów przed zawodami musi pozostawić ślad. Wiedziałem, że przerwy w treningach powyżej trzech dni to są straty, które trzeba nadrabiać przynajmniej przez tydzień. Przerwa dwutygodniowa? Nie do odrobienia. Straty? Nie miałem zielonego pojęcia ale miałem świadomość, że o dobrym wyniku czyli w granicach czterech godzin, będzie niezmiernie trudno. Ale byłem optymistą. Po okresie odpoczynku ból stopy minął, pachwina tylko lekko dawała mi się we znaki, więc 13 września 2009 roku stanąłem na starcie swojego drugiego maratonu pełen wiary w osiągniecie sukcesu. Uważałem, że jak będę biegł swoim spokojnym tempem to wynik w granicach 4 godzin będzie możliwy. I rzeczywiście, gdy wystartowaliśmy nic mnie nie bolało. Jednak pierwsze objawy bólu pachwiny pojawiły się już na 5 km ale były tak delikatne, że praktycznie nie zwracałem na to uwagi tym bardziej, że od kilku miesięcy biegałem z takim bólem na treningach, i w niczym mi to nie przeszkadzało. Uważałem, że bieganie z takim bólem było cały czas możliwe. Dlatego kontrolowałem tempo biegu i poszczególne czasy. Na 5, 10 i 15 km utrzymywałem równe tempo (prędkość około 6 min/km). Jednak po 15 km zacząłem odczuwać coraz silniejszy ból w pachwinie, który dodatkowo zaczął promieniować na podbrzusze. Identyczny ból, jak podczas końcówki turnieju piłkarskiego, pomyślałem. Nie mniej utrzymanie takiego tempa, nawet z takim bólem wydawało mi się jeszcze możliwe, pod warunkiem jednak, że już nie będzie gorzej. Niestety, jak się szybko okazało to był dopiero początek. Przed 20 km ból promieniował już na całą wewnętrzną stronę uda. Na tym nie koniec złych wiadomości. Pierwszy raz zacząłem odczuwać podobne, ostre kłucie w prawej pachwinie. Czas na półmetku miałem jeszcze niezły (02:09) ale wiedziałem, że jeśli nie przyspieszę to o poprawie swojej życiówki będę mógł tylko pomarzyć. No więc przyspieszyłem, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale ostra reakcja organizmu przystopowała mnie niemal natychmiast. Ból już był bardzo mocny już w obu pachwinach, w prawym udzie i podbrzuszu. Zwolniłem. Wiedziałem, że przegrałem. Na 24 kilometrze minęła mnie grupa, która biegła na 04:30. Przez chwilę próbowałem się ich trzymać, ale z upływem czasu zaczęli się coraz bardziej ode mnie oddalać. Musiałem spojrzeć prawdzie w oczy: to KONIEC. To była dla mnie wielka tragedia. Bieg w takim stanie nie miał wielkiego sensu. Żeby bić rekordy życiowe na takim morderczym dystansie trzeba być przede wszystkim zdrowym. A ja byłem biegowym kaleką. Na 30 km biegłem kulejąc już na lewą nogę, bo oprócz pachwiny odezwała się jednak ta lewa stopa, o której myślałem, że już mam ją z głowy. Co robić? Rozsądek podpowiadał mi, że powinienem przerwać bieg, ponieważ jego kontynuacja może się źle skończyć dla mojego zdrowia. Już chciałem zejść z trasy, kiedy sobie uświadomiłem, że moja żona Ania czeka na mnie na punkcie żywieniowym na 32 kilometrze. No więc musiałem dobiec chociaż tam. Gdy Ania mnie zobaczyła krzyknęła czego potrzebuję: wody, banana?

- Nie dam rady. Wszystko mnie boli - powiedziałem krzywiąc się z bólu. Ania zaczęła mnie podtrzymywać na duchu. Argumentowała, że skoro przebiegłem ponad 2/3 dystansu to dam radę dobiec i do mety.

- Pobiegnę, ale jak pobiegniesz ze mną, bo sam nie dam rady – powiedziałem pełen desperacji. Perspektywa samotnej walki jeszcze przez kolejne 10 km była dla mnie wręcz przerażająca. Ania założyła plecak na plecy i zaczęła truchtać obok mnie. Tak, to już nie był bieg tylko trucht, który od czasu do czasu przechodził w marsz. Nawet gdy nie biegłem to ból był wręcz nie do zniesienia. Ale jakoś dzięki Ani doczłapałem się do mety. To były moje najgorsze w życiu 10 km. Po raz pierwszy w życiu nie cieszyłem się z ukończenia maratonu. Byłem rozgoryczony, zawiedziony samym sobą i kompletnie załamany. Ania patrzyła na to inaczej. Twierdziła, że mimo kontuzji, mimo ogromnego bólu nie poddałem się i w końcu dobiegłem do mety. Że to jest ogromny sukces. Może i jest. Ale jakoś tego wtedy nie czułem.

Czas jednak na wnioski.  Ten maraton nauczył mnie wielu spraw. Po spokojnej analizie wiedziałem jakie błędy popełniłem.

Po pierwsze: nigdy nie biegaj w zawodach, gdy czujesz nawet najmniejszy dyskomfort dyspozycji fizycznej. Nie wolno lekceważyć żadnego, nawet najmniejszego bólu. Na treningach może to nie przeszkadzać, ale na zawodach potrafi zniweczyć wszystko.

Po drugie: jeśli odczuwasz ból, i nie przechodzi on w krótkim czasie to należy od razu zgłosić się do lekarza.

Po trzecie: zmieniaj obuwie. Bóle stawów kolanowych i podudzi spowodowane było tym, że moje buty biegowe już dawno straciły walory amortyzacyjne, stąd wstrząsy od uderzeń stopą o asfalt spowodowały duże obciążenia stawów i mięśni, co w konsekwencji w drugiej połowie dystansu dało o sobie znać. Według fachowej literatury buty powinny być wymieniane co 800 km, bo po tym czasie tracą swoje walory ochronne. Moje, jak szybko obliczyłem, miały już ponad 1500 km! Tak więc pierwsze co zrobiłem to kupiłem sobie nowe buty w specjalistycznym sklepie dla biegaczy, gdzie okazało się, że co prawda w teście "z mokrą stopą" wyszło, że stopę mam prawidłową, ale po pokazaniu starego obuwia okazało się, że jednak podczas biegu mam tendencje do uderzania zewnętrzną częścią stopy. Stąd kupiłem buty, które ten element uwzględniały, wzmacniając tę cześć obuwia dodatkowym usztywnieniem i amortyzacją.

I po czwarte: postanowiłem się skupić wyłącznie na treningach biegowych i jednocześnie zdecydowanie więcej czasu poświęcać na regenerację.

Nigdy później nie przydarzyła mi się taka historia. Uczymy się na błędach i chyba najlepiej to wychodzi jeśli uczymy się własnych błędach. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Po tej klęsce ukończyłem następne 8 maratonów osiągając swój największy sukces jakim było zdobycie Korony Polskich Maratonów. Kto wie, czy byłoby to możliwe, gdyby nie te pechowe zawody?

 

 

 

 

Projekt i wykonanie Wytwórnia Marketingu

Kontakt

Aktualności

Moja pasja - Canicross

Praktyczny Poradnik Prawny

+48 505 040 077​​​​​​​

adam.wiercigroch@interia.pl

Polityka prywatności

O mnie

Safety & Security

Compliance

Kontakt

Przydatne linki

2020 © Safety & Security Compliance